Recenzje do lamusa
Siedzę sobie na kanapie wygodnie, nóżki wyciągnięte, w telewizji frapujący film sensacyjny o przekrętach na skalę międzynarodową, ale niestety rozwinięty do niepojętych rozmiarów zespół nadpobudliwości psychoruchowej, nie pozwala mi nawet na dziesięć minut spokojnie usiedzieć bez rzucenia okiem na jakąś stronkę www na iPodzie, czy przeglądania czeluści App Store, bo nóż widelec znajdzie się jakaś fajna aplikacja do edycji tekstu. Znak czasów?
Suma summarum skończyło się tak, że film wyłączyłem w po trzech czwartych i zacząłem dumać, nie wiedzieć czemu, o tym kto w dzisiejszych czasach czyta recenzje, aby podejmować wyedukowane decyzje podczas zakupu gier. Nie dało mi to spokoju, więc zacząłem przemyślenia spisywać.
Decyzję, czy jakiś tytuł kupimy czy nie, podejmujemy na długo przed premierą, a ewentualne spontaniczne zakupy zdarzają się równie rzadko co dobra gra z serii Need for Speed. Jak na złość nie każdy wydawca odważa się wydawać dema, więc zostają zwiastuny, czy materiały z rozgrywki, staranie wyselekcjonowane i zmontowane, mające za zadanie pokazać nam, że takiej gry jak prezentowana jeszcze nie było, musisz-mieć znaczy.
Niemniej, ogromne znaczenie ma poczta pantoflowa i koleżeńskie rekomendacje. Jeśli w gronie znajomych gra została przyjęta nad wyraz ciepło, skusimy się na pewno. Jeśli jest przeciętna, pożyczymy i oszczędzimy trochę grosza, najwyżej Jasiem będziemy następnym razem.
I teraz zasadnicze sprawa. Po co komu pisane recenzje? Czy ktoś je czyta? Czy do toalety zabieramy najnowszy numer naszego ulubionego czasopisma zamiast PSP, DSa, czy iPhone’a?
Coraz częściej okazuje się, że czytamy recenzje tylko tych gier, w które graliśmy i mamy o nich już wyrobioną opinię. Tekst ma tylko utrwalić nas w przekonaniu, że nasza jest jedyną słuszną! Względnie obelżywie zrugać autora za brak elementarnych umiejętności “obiektywnego” ocenienia gry, jeśli opinie się nie pokrywają. A przecież, każdy ma prawo do własnej, subiektywnej oceny, nawet skrajnej, znacząco odbiegającej od “średniej” na Metacritic. Czy to źle, że jedna osoba uważa grę za świetną, a druga za niewartą trącenia patykiem? Czy jeśli chodzi o gry, nie można kierować się gustem? De gustibus non est disputandum.
Największym problemem części nerwusów jest znalezienie swojego krytyka, tzn. autora, recenzenta, którego opinie pokrywają się z ich. Po co się frustrować, że ten czy tamten patałach wystawił taką i owaką ocenę tej grze, zjechał ją, czy nie słusznie wychwalał? Wszak jak już się znajdzie takiego “ulubionego” recenzenta, o podobnych gustach, można mieć prawie pewność, że jeśli jakąś grę rekomenduje, to nawet gdybyśmy byli przez ostatnich parę lat na bezludnej wyspie odizolowani od wszelkich informacji, to będzie to produkcja, w którą zagramy bez poczucia straty czasu i pieniędzy.
Jest małe ale. Zdarza się recenzent niekoherentny odnośnie swojego gustu. Czemu? Przede wszystkim liczy się cyferka, zwana oceną, która coraz częściej kompletnie nic nie mówi, oprócz tego jak dobry układ jest między recenzentem, a wydawcą, tudzież działem marketingu i specjalistami od kreowania wizerunku gry. Biedny recenzent naciskany jest z lewa i prawa, żeby choć ten plusik więcej dać, żeby to pół gwiazdki wyciągnąć, żeby o tym super elemencie w recenzji wspomnieć, a o tej “nieistotnej” wadzie nie pisać. Gracze od lat słyszą o teoriach spiskowych, a świat huczy jak wychodzą na jaw afery typu Gerstmann-gate. Sami nawet o tym rozmawialiśmy w odcinku 20. Mimo to czy powinniśmy czytać recenzje? Oczywiście, że tak! Jeśli nie macie swojego ulubionego entuzjasty piszącego o grach, czytajcie wszystkie recenzje interesującej was gry jakie są dostępne i wyciągajcie wnioski, ba, zaglądajcie na Metacritic, sprawdźcie czemu jeden recenzent dał 100/100, a inny 40/100.
Konkluzja? Warto dzielić się z innymi swoimi spostrzeżeniami, warto poznawać poglądy innych i ich z góry nie krytykować, warto rozmawiać, dyskutować i wymieniać się opiniami, warto słuchać i czytać, żeby poznawać opnie innych. Warto podchodzić do rzeczy z dystansem i samemu wyrabiać sobie własne zdanie. Warto sięgać po różne źródła informacji, kupować czasopisma, aby te uchronić przed przedwczesnym odejściem do lamusa. W przeciwnym przypadku będziemy skazani tylko na Internet, który sam w sobie nie jest złem, ale coraz częściej ilość i szybkość publikacji informacji są ważniejsze od kontroli jakości. Zatem jeśli jeszcze nie kupiliście jakiegoś czasopisma w tym miesiącu, warto wybrać się do kiosku i “zagłosować” na pluralizm mediów.
–
Niemniej jednak, na próżno ignorować inne formy przekazu (podcasty, pamiętniki dewelopera, wideo recenzje, itd.). Osobiście uważam, że świetnym źródłem informacji (ale nie opinii) na temat danych gier okazują się recenzje wideo na Gametrailers. Treściwe, rzetelne, wypunktowujące wady i zalety w ortodoksyjnym, tradycyjnym stylu, ale bez poczucia, że szablonowość jest wadą. Pseudo-recenzje w stylu Zero Punctuation są śmieszne tylko wtedy, gdy w daną grę graliśmy. O tym jednak, może następnym razem…
lipiec 10th, 2009 o godzinie 22:41
Fajny spis myśli, ale chyba końcówka na skróty. Po takim wstępie chciało by się więcej tekstu.
lipiec 11th, 2009 o godzinie 11:12
Ja juz od dawien dawna nie kupuje gier na podstawie przeczytanych recenzji. Tak jak Dahman napisal, ocena zalezy od tego, jak dobry uklad jest miedzy recenzentem, a wydawca
lipiec 11th, 2009 o godzinie 12:51
Ale celem recenzji nie jest tylko polecenie/nie polecenie tytułu do zakupu. Think about it! A polski, młody kwiat recenzencki to zazwyczaj bezguścia ktorzy nie umieja pisac recenzji (nie to żeby ci starzy umieli).
Nawiasem mówiac, ja nie czytam za dużo recenzji ale umiem przewidać oceny końcowe z półrocznym wyprzedzeniem (a na metacritic to czasami nawet i z rocznym). Mogę się walnąć może o dwa oczka.
ps. o co chodzi w tej stronie o jeessice albie w linkach? :F
lipiec 11th, 2009 o godzinie 19:09
fin: jak to o co? To strona Dahmana jak widać na dole